Belmondo to jeden z najbardziej enigmatycznych polskich raperów, a równolegle jeden z najbardziej zajaranych deskorolką. Dzień przed swoim koncertem w Poznaniu wpadł osobiście do redakcji Skatenerd. Na ten moment macie możliwość sprawdzenia przepisanej wersji naszej rozmowy, która na dniach zostanie przeredagowana, aby łatwiej było ją czytać. Niemniej z okazji dzisiejszego święta, czyli międzynarodowego Dnia Deskorolki macie okazję przeczytać wypowiedzi Belmondo jego głosem i wyobrazić sobie jak przebiegało to w trakcie rozmowy.
Kiedy w Twoim życiu pierwszy raz pojawiła się deskorolka?
Deskorolka funkcjonowała w mojej świadomości od najmłodszych lat już jako element kulturowy w kreskówkach na przykład jak Bart Simpson jeździł na desce. W rzeczywistym życiu gdzieś na prawdziwym spocie mogła mi mignąć prawdziwa deska, jak to wtedy mówiłem „z dwoma zagięciami”. Mama zabrała mnie kiedyś do swojej koleżanki, która miała syna, który miał komputer i grę Tony Hawk Pro Skater 2. No i zaczęliśmy grać w tę grę. Okazało się też, że chłop miał deskę z dwoma zagięciami” w szafie. Podczas tej jednej wizyty nie dość, że pograliśmy w Tonego Hawka dwójkę to wyciągnęliśmy tę deskę i poszliśmy na skatepark, który był dosłownie obok jego chaty na Obłużu nad stawkiem. Tam próbowaliśmy się odpychać. Potem była mocna wkręta w grę i przychodziliśmy z ziomalami i graliśmy u niego.
Widywałeś jakich skejtów tam na skateparku albo na streecie?
Tak w ogóle to ja najpierw byłem rolkarzem. Miałem 9 lat i jeździłem na rolkach głównie na skwerze Kościuszki na rampie Trolla. Firma Troll wystawiała taki duży halfpipe na końcu skweru w sezonie letnim. Tam jeździli bardziej profesjonalni rolkarze. Bardzo mocna ekipa mocnych wariatów. Zdarzali się też skejci. Pamiętam, że Kurzawa z Samurajem podjeżdżali do połowy rampy (a to było sporo) i robili 360flip to fakie. To był mega widok. Nie wiedziałem w ogóle co oni robią, ale myślałem sobie „na desce to jest klimat, a nie to co na tych rolkach” będąc tam na rolkach (śmiech). Tak to funkcjonowało na początku, a poza wspomnianą wyżej grą Tony Hawk Pro Skater to jeszcze oglądałem u ziomka Extreme Sport Channel. Ja miałem na chacie w telewizji tylko dwa kanały „dwójkę” i „trójkę”. Także jak byłem u znajomych to chciałem sprawdzać, bo “może akurat będzie leciało coś na Extreme”. Pamiętam, że tam był taki dziwny blok z gościem, który jeździł dla Duffsa. Nazywał się Stacy Lowery i pod kawałek takiego Fortunate Son zespołu Clearwater z czasów wojny w Wietnamie miał przejazd dwuminutowy. To leciało tam powiedzmy trzy razy dziennie i chciałem zawsze akurat na to trafić. Trochę wyprzedzam Twoje pytanie o to skąd miałem dostęp do materiałów, ale właśnie stąd – z dosłownie łykniętej wyszarpanej psu z gardła możliwości obejrzenia czegoś przez chwilę na Extreme u kogoś. Potem miałem kilka magazynów Klan, a następnie trafił w moje ręce Ślizg. Pierwszy Ślizg pamiętam, że był jakimś letnim numerem z 2001 roku. Był tam wywiad z Cool Kids of Death i relacja z Woodcampu. Ślizg był w bardzo wczesnym raczkującym moim stadium świadomości skateboardingowej. Przed wywiadem rozmawialiśmy o zmianie szerokości spodni Chrisa Cole’a. U mnie było totalnie w drugą stronę zmiana – z szerokich (chęci bycia cool) na wąskie i zrozumienie nagle czym jest core’owość tego wszystkiego. Sytuacją, która była czymś, co na tamte czasy nie mieściło się w głowie był moment, gdy chodziłem do szkoły, gdzie były jeszcze dzieci, te fajniejsze dzieciaki miały szerokie spodnie, a ja przychodzę nagle i mam wąskie spodnie. Punktem zwrotnym u mnie był czas, gdy po szkole chodziłem do Empiku i czytałem Slap Magazine, Transworld Skateboarding itd. To był mój dosłownie teleport do tego świata. Najwięcej moja wyobraźnia pracowała jak sobie łączyła to wszystko na raz – grę Tony Hawk Pro Skater, te filmiki z Extreme Sport Channel i od teraz nagle Slap Magazine, gdzie jakiś gościu z Black Label robi 5-0 na railu i ma przekreśloną swastykę na desce. Patrzyłem na i myślałem „co tam się odpie***** w ogóle”. Tak bardzo byłem zajarany tym punkowym klimatem. W tamtych czasach zbierałem dwuzłotówki. Babcia naprowadziła mnie swego czasu na takie hobby numizmatyczne. Po czasie miałem cały klaser takich limitowanych dwuzłotówek. Tak naprawdę chodziło o to, żeby wtedy odczekać i za parę lat sprawdzić czy może jest to więcej warte. Nie interesowało mnie jakiekolwiek czekanie, a to był jedyny środek płatniczy, który był w moim zasięgu, więc bez żadnych skrupułów kupiłem za te dwuzłotówki magazyn Transworld Skateboarding. Od tamtej pory miałem codziennie w domu teleport do tego świata i codziennie od początku wertowałem ten magazyn dosłownie nurkując nawet w każdej reklamie, która tam była. Umówmy się, ale 3/4 tego magazynu to były reklamy. Zresztą zajebiste. To też jest dowód na to, że przestrzeń reklamowa nie musi być wieśniacka czy lamusiarska. Może być zajebiście rozwijająca dziedzinę, bo tam się fajne rzeczy działy w tych reklamach. Tam tak naprawdę to były dzieła sztuki te kompozycje raz triku, dwa zdjęcia, trzy otoczki, czwarte hasła i tak dalej. Przeglądanie tego to była dla mnie bezdyskusyjnie zajebista rzecz. Później dostałem płytę od wuja, który dostał ją od ziomka i był to film „Emerica – This Is Skateboarding”. Obejrzałem ten film i od razu chciałem wyglądać dokładnie jak Bryan Herman i Spanky, czyli lekko dłuższe włosy, wąskie spodnie, buty Emerica i ten klimat cały. Ten film utwierdził mnie w przekonaniu na kolejnych parę lat, czego ja w ogóle chcę od deskorolki. Tak jak wcześniej zajawka raczkowała, tak ten film szalę powiedzmy „słodyczy” przelał. Przelał albo raczej zrzucił ją z dwudziestu schodów i na koniec się wywalił jak Heath Kirchart robiący 50-50. To był przedziwny czas w moim życiu, bo z jednej strony były multimedia, ale nie były aż tak dostępne. Na przykład mogłem mieć z Metropolis na VHS film INFOvideo #6, ale nie miałem komputera ani internetu. Taki klimat. Ten film Emerica This Is Skateboarding oglądałem więc na czyimś kompie tak jak ten kanał Extreme wcześniej.
Gdzie wtedy jeździłeś?
To były czasy, gdy przeprowadziłem się do Warszawy. Pamiętam, że złamałem nogę na skateparku w Blue City, który dopiero powstawał. Założyciel skateparku nie chciał mieć przypału, więc on wraz z Tomkiem Goławskim sami mnie zawieźli na pogotowie. Wszędzie były kolejki i nie chcieli mnie przyjąć i tak długo szukaliśmy aż dojechaliśmy na Saską Kępę. Najlepsze było to, że ja jako małolat byłem zajarany, że gość, który robi triki na reklamie skejtowego magazynu zemną w samochodzie jechał mnie zawieźć na pogotowie. Myślałem „woooooow, ale zajawa” (śmiech). W ogóle jak przyjechałem do Warszawy to okazało się, że pierwsze trzy osoby, które poznałem na Witosie chodziły zemną do szkoły. Oni byli już totalnie w klimatach warszawskiego skateboardingu. Okazało się, że trzy ulice od szkoły był skateshop DSK. Ja jako, że miałem złamaną nogę to wyprosiłem mamę, żeby (uwaga jaki klimat) od Kuby Perzyny z DSK wzięła przegrane filmy skejtowe, żebym ja oglądał je w domu na DVD.
Udało się?
Tak. Kuba chyba paręnaście płyt mi nagrał i do końca życia będę mu to pamiętał. Cieszyłem się trochę, że mam tą nogę złamaną, bo mogłem siedzieć i oglądać te filmy. Mogłem nie przejmować się niczym tylko sobie siedzieć i oglądać (śmiech).
Jak wyglądały początki trikowe u Ciebie?
Pamiętam, że w piątej klasie, czyli długo przed Emericą, ale już po Ślizgu…
Jestem fanem tej osi czasu „przed Emericą, ale po Ślizgu” (śmiech).
(Śmiech) To były czasy skejtowskie, ale bardziej wchodzące w te skejterskie, czyli jak poza wyglądaniem cool zacząłem faktycznie jeździć. Albo inaczej – czasy skejtowskie, ale już po Transworldzie kupionym za dwuzłotówki, czyli już wąskie spodnie. Jeździliśmy po osiedlu Moniuszki w Gdyni i pamiętam jak dziś jak świętej pamięci Kotkins, który odszedł w wypadku samochodowym z Lehem świętej pamięci raperem, że on taki tekst mówił „teraz zrobię stealfisha”. Nie do końca wtedy ekipa wiedziała jak to wygląda, ale byliśmy w szoku, że zna taki trik. To była mega mistyfikacja „co to jest w ogóle?”. Pamiętam też, że na przykład ja wtedy wbijałem się na boardslide’a i trochę przejeżdżałem nim, ale nie umiałem jeszcze zejść. Każdy z nas próbował różnych rzeczy i pamiętam jak zacząłem kopać heelflipa. To był jakiś szok, że ja to w ogóle zaczynam kopać. W ogóle wtedy chyba myślałem, że to jest kickflip. Kręcił mi się ten heel i pamiętam jak udało się go zlądować. Od razu po tym był szok i „ej widział ktoś?” (śmiech).
Jakiś trik szczególnie zapadł Ci w pamięć?
Miałem swój prywatny Leap of Faith. Byłem w Niemczech u mojej ciotki Inez na święta Wielkanocne. To był etap, gdy jeździłem parę miesięcy, więc to było bardziej jeżdżenie po osiedlu pod domem, ale nie miałem pojęcia jak robić triki. Nie miałem pojęcia, ale strasznie chciałem. Nie rozróżniałem nawet jaka nawierzchnia jest dobra, a jaka zła. Widziałem jakieś schody i myślałem, że to po prostu samo się jedzie i skacze (śmiech). Miałem wtedy deskę Rocesa, którą dostałem od mamy na 1 czerwca. Kochana mamo nigdy Ci tego nie zapomnę. Wsparłaś mnie jako pierwsza. Mama już wtedy czaiła, że ja zamiast rolek to wolę deskę. Będąc z tą deską u ciotki Inez z Niemiec, znalazłem 5 schodów. Malutkie były, ale dla mnie wtedy to był szok i coś dużego. Siedziałem sobie obok nich i myślałem „hmm ciekawe czy Bóg istnieje. Panie Boże jeżeli istniejesz to chciałbym skoczyć te schody”.
(Śmiech) Istnieje czy nie?
Słuchaj, bo to jest koniec świata (śmiech). Pamiętasz jak Andrew Reynolds zaczyna przejazd w Baker 2G? Skacze ze schodów, robi obrót o 90 stopni i się zatrzymuje. To właśnie tak skoczyłem te schody nie potrafiąc dobrze zrobić ollie. Potem wróciłem do domu ciotki i myślę „Boże jeśli naprawdę istniejesz to chciałbym w tym momencie dostać jakiś prezent”, po czym wchodzi mój wujek z koszem pełnym słodyczy.
Nadal zastanawiam się czy po tym teście Bóg istnieje czy nie.
A Ty co sądzisz? Skoczone czy nie? Chyba skoczone co? (Śmiech). Taki był mój Leap of Faith niemiecki. Mam czasami takie wizje, żeby wrócić po latach na te konkretne schody i zrobić tam jakiś best trick.
Wróćmy do tematu Twojej złamanej nogi. Co działo się po zrośnięciu?
Miałem korepetycje z matmy u Pani Izy, która pochwaliła mi się, że ma Torrenty w domu i może mi nagrać każdy film jaki chcę na płytę. Ja z takim entuzjazmem mówię “Pani Izo – skate videos”. Poprosiła o listę i napisałem jej z dwadzieścia filmów. Ona potem je ściągała i mi przynosiła jak miałem korepetycje. Przyniosła mi hiper sztos – w godzinym niepociętym materiale trzy filmy FTC (Finally, Penal Code 100A i Video III). Ja się zajarałem i zacząłem jej dalej wypisywać „Girl – Goldfish”, „Girl – Mouse”, a potem “Plan B – Questionable”, “Plan B – Virtual Reality”, czyli wszystko po kolei, co można było. W ogóle potem wspomnianego wyżej FTC – Video III kupiłem od ziomka i mam oryginalnego w swoich zbiorach. Pamiętam też, że będąc kilkukrotnie w tych Niemczech dostawałem w skateshopie naklejki i byłem totalnie tym zajarany. Innego razu byłem z babcią w Kopenhadze i tam w skateshopie dali mi darmowego zina. Oczywiście nic w tym języku nie rozumiałem, ale były zajebiste zdjęcia i fakt posiadania tego fizycznie to było totalne mistrzostwo. Także miałem filmy od korepetytorki i te wcześniejsze od Kuby Perzyny. Kuba jeśli to czytasz to pamiętaj, że Ci tego nie zapomnę. Wychowałeś całą rzeszę skejtów i ich głębszą świadomości, o co w tym chodzi w ogóle. Poza nimi miałem kilka filmów na VHS’ach u babci w Gdyni typu INFOvideo #6, INFOvideo #3, Garaż 2.
Mówiłeś, że ze skejtów jarałeś się Bryanem Hermanem i Spankim. Jestem ciekaw jakie miałeś ulubione marki.
Zawsze bardzo interesowała mnie historia skateboardingu i mocno diggowałem wstecz to, co się działo. Od samego początku możliwości dowiadywania się o tym, kluczowe dla mnie było, żeby poznać całą historię. Na pewno jarałem się klimatem skateshopu FTC i od początku swojej deskorolkowej przygody jarała mnie firma Girl i Chocolate. Lubiłem też klimaty Zero, którymi jarała się wtedy większość ludzi w Trójmieście. Scena punkowa była tam bardziej rozwinięta. Pochodząc z Gdyni, ale mieszkając w Warszawie byłem jedną nogą w takim klimacie jak Girl, a drugą w takim jak Zero.
Czyli w spodniach jedna nogawka wąska, a druga szeroka?
(Śmiech) dokładnie! Wśród firm, które lubiłem było też Popwar, które już nie istnieje. Miałem nawet ich blat z jakąś ulepszoną warstwą z bodajże włókna węglowego. Jednak totalnie zwariowałem i oszalałem jak zobaczyłem film Cliche – Bon Apetite. To było coś, co mnie najbardziej zmiotło z ziemi wtedy. Do dzisiaj jak pomyślę o tym to mam ciarki, że coś może być tak idealne. To jeżdżenie po Hong Kongu, te spoty, gdzie jeździ się pomiędzy praniem, ten tour z Grecji – całość tworzyła klimat prawdziwej deskorolki, ale w wydaniu europejskim trochę zaprzeczający temu, co chłonąłem przez lata z amerykańskich filmów, czyli luz bez presji.
Jak oceniłbyś swój poziom jazdy? Pamiętasz jakiś swój najlepszy trik albo taki, który najlepiej wspominasz?
Na pewno lubiłem robić sekwy. Na przykład kilka trików na flacie pod teatrem, a potem boardslide na łamanych plastikowych pewikach (plastikowe uliczne blokady). Na takim zwykłym nie łamanym pamiętam na przykład flip front board. Przez cały murek przy krzyżu switch crooks też wszedł albo w Warszawie na NBP zrobiłem backside pivot revert. Pamiętam, że robiłem też flip bs 5-0 albo bs 5-0 bigspin out. Z kolei jak byłem młodszy to rzucałem się bardziej na schody, ale głównie robiłem tam ollie. Z mniejszych schodów to na czwórce pod Witosem zrobiłem kickflipa. Pod koniec takiego mojego poważniejszego jeżdżenia robiłem nollie hardflipa, switch hardflipa, switch bs flipa albo nollie 360flipa na flacie. Tego switch bs flipa kleiłem w powietrzu. Wiesz jak to jest z takimi trikami – możesz je dokręcić na ziemi albo złapać stylowo w powietrzu jak JB Gilett robił… albo nadal może robi!
Kiedy ostatnio jeździłeś?
Po raz ostani to parę dni temu dosłownie po rejonie sobie jeździłem tak po prostu, bo złożyłem sobie deskę Youth z gripem Patz od Tomeczka. Na razie jestem jeszcze za mało rozciągnięty, żeby iść na spot i myśleć o jakichś trudniejszych trikach. Na razie bardziej sobie cruisuję. Chciałbym wrócić do formy i jeździć sobie na przykład na luzie na murku robiąc triki.
Na koniec trochę filozoficznie – czym dla Ciebie jest deskorolka?
Deskorolka jest teleportem do lepszego świata. Po prostu. Trzeba jeździć na desce, żeby to zrozumieć. Nie wyobrażam sobie mojego życia bez deskorolki.
Robiłbyś muzykę, gdyby nie zajawka na deskę?
Myślę, że nie. Chociaż nigdy nie wiadomo, ale te wszystkie filmy skejtowe, o których wspominałem otworzyły mi wrota do tego, co jest zajebiste w muzyce. Nie mówiłem o tej akcji, ale w bodajże drugiej gimnazjum na moim laptopiku, na którym dało się to jakkolwiek wyeksportować zgrywałem całe ścieżki dźwiękowe z filmów skejtowych. Wrzucałem to potem na odtwarzacz MP3 i słuchałem muzyki z dźwiękami deski, wszystkich grindów, slajdów i wszystkiego.
Jedna odpowiedź
wow, dożywotni szacun dla Tytusa, zajawa do deski zawsze była i będzie (od deski do deski :P)